sobota, 5 maja 2012

Madzia i Lilka

"Młode kobiety marzą i płaczą", akwarela Lilki
     W okno puka księżyc, ponoć największy w ostatnim stuleciu (choć doczytałam się, że to nic specjalnego i księżyc uśmiecha się do Ziemi z tej odległości średnio raz do roku). Tak czy siak, wpatruję się i wdycham powietrze przesycone wiosną. Poza wielką świetlistą kulą zaledwie pięć gwiazd na granatowym niebie.W kilku oknach świeci jeszcze światło, w kilku innych już zupełna ciemność. A ja trzymam kubek z parującą herbatą w jednej ręce, drugą przewracam strony leżącej na kolanach książki-albumu, która zabiera mnie do tak wspaniałych, barwnych, przesyconych kreatywnością i inteligencją czasów, zapoznając z twarzami całej tej artystycznej krakowskiej śmietanki, którą tak dobrze ostatnio poznałam.* Uśmiecham się do Tuwima, do Antoniego Słonimskiego, do Leśmiana, który pojawia się tylko czasem, do Iwaszkiewicza, do Witkacego. Najszczerszy jednak uśmiech kieruję do pięknej Lilki, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Spoglądam na pantofelki, które pewnie wywalczyła podczas, niekończącej się zresztą, sprzeczki z Marią, z tym małym beztalenciem- Madziusią.
     Zamykam mój wehikuł czasu, gładzę okładkę i sięgam nieco dalej. Biorę w dłonie książkę mocno już sfatygowaną, z szeleszczącą mile biblioteczną folią, z pożółkłymi kartami, gdzieniegdzie lekko wyszczerbionymi, gdzie czas i częste używanie (oby!) uczyniło swoje. Tu na wyobraźnie zamiast pięknych fotografii działały nieustępujące czarno-białym obrazkom w sile przekazu- słowa. Słowa ironiczne, nakreślone zresztą dłonią polskiej damy satyry, które ukazały mi dwie piękne postaci, z ich wadami i zaletami, robiąc to jednocześnie w tak zabawny, sympatyczny i subiektywny sposób.


     Od dzieciństwa w niewolnym jeszcze kraju, przez bale, gdzie pojawić się wypadało i takie, na które się tajemnie uciekało, przez eksperymentalne metody utrzymania dobrej kondycji i usilne próby zdobycia odpowiedniej sukni, przez rozwijające się talenty i pierwsze miłości, do I wojny światowej, która z całą swą okrutnością jest jakoś pomijana; od odzyskania niepodległości, przez szalone zabawy artystycznej bohemy, podróże w nieznane, w egzotyczne kraje i wiersze pisane na kolanie, i zawody miłosne, przysparzające natchnienia, małe kłótnie, duże powroty i wielkie dylematy, do kolejnej przerażającej wojny, na której opowieść się kończy. A kończy się tak, jak nigdy się skończyć nie powinna. Ale takie prawo biografii, prawda? Książki podyktowanej przez życie, barwne, pełne szalonych przeżyć, które wprawiały serce w szybki taniec w rytm fokstrota.
„Było to jakieś wzruszające budzenie się do nowego życia, pełne obietnic, druzgotanie tronów monarszych i sztywnych kołnierzyków, wąsów i przesądów honorowych, wolność ciała mieszająca się z wolnością ducha, pogrom tużurków, lakierek, wielkie rozprężanie się młodzieży witającej swój czas, wielki wiatr swobody, gdy kolana kobiece ukazywały się spod spódnic...”
                                                -Witold Gombrowicz o „finale pierwszej wojny światowej” na łamach ”Wspomnień polskich”

     Magdalena Samozwaniec wymalowała nam kompletny portret obu Kossakówien z eleganckim papą i ukochanym Mamidłem przy boku. Trzymając się konsekwentnie trzecioosobowej narracji opowiadała o małych, prozaicznych rzeczach jak i o tych wielkich, ważnych i przełomowych. Opowiadała o tym, gdy “Lilka będąc już mężatką, czytając “Czarodziejską górę” Manna dostawała temperatury i nie mogła się powstrzymać od 
kaszlu, a Madzia w trakcie czytania “Głodu” Hamsuna musiała się pożywiać bez przerwy”, opowiadała o napuszonych balach i przyjęciach wśród znajomych i tak miłych sercu literatów, gdzie “fraki, szampana i kawior zastępowała improwizacja, spontaniczne szaleństwo i wódka jako podstawa menu”*. Opowiadała o tym, jak Lilka klęcząc przy dużym jadalnianym stole kreśliła pośpiesznie swoje najlepsze liryki, dołączając się co chwilę do rodzinnej rozmowy, prowadzonej przy właśnie spożywanym śniadaniu. Pisała o rywalizacji w pisaniu lepszej sztuki teatralnej i wielkich uczuciach, które łączyły te dwie siostrzyczki, niepotrafiące istnieć bez siebie. W końcu opowiadała o miłościach, tych wielkich, które pozostawiały ogromną dziurę w sercu zasklepianą łzami i tych małych miłostkach, o upojnych romansach, których jak przystało na te 'kolekcjonerki męskich serc' nie brakowało.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Magdalena Kossak




















“Śpiew słowika budził o czwartej nad ranem młodziutką Madzię, która długo leżała z otwartymi oczami, zasłuchana w jego miłosne nawoływania. Żadne poezje, żadna muzyka nie obiecywała tyle rozkoszy, takich miłosnych dreszczy, tyle szczęścia... Osiemnastoletnie głupiątko nie wiedziało jeszcze, że TO było właśnie największym szczęściem: jeszcze niczego nie zaznać, na wszystko czekać, mieć osiemnastoletnie ciało i rozgorączkowaną marzeniami główkę o długich, rozplecionych włosach... Czy śpiew słowika w ogródku na Kossakówce dał jej potem to, co tak namiętnie i przekonująco obiecywał? Na pewno tak, tylko że jego śpiew mówił o miłosnym uniesieniu i urywał się... Miał tyle taktu, że nigdy nie śpiewał, co będzie dalej... Nie śpiewał o tym, że miłość się kończy, kiedy umiera i dlaczego. (...) Jednym słowem- nigdy mały, szary trubadur zaszyty w gąszczach bzu i jaśminu nie nucił piosenki Quand l'amour meurt.”
     To miła, ciepła, klimatyczna opowieść o dwóch niezwykłych kobietach, które zostały przedstawione tu tak plastycznie i barwnie, że zostają one drogie naszemu sercu już po kilku pochłoniętych stronach. Inaczej czyta się liryki Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej z myślą, że może napisała je w ogrodzie sięgając co chwila do miski z bobem, który uwielbiała, a może jednak wśród gwarnych rozmów roześmianej rodziny, a może jeszcze inaczej- wpatrując się w rozświetlony księżycem (takim samym jak ten, który świeci dzisiaj w moje okno) ogród usłany różami. Dni spędzone na Kossakówce będę wspominać niezwykle miło, jako odpoczynek, bo słuchanie opowieści Madzi to żaden wysiłek, a czysta przyjemność uświetniona tak bliskimi mi latami pełnymi śmiechu i wymyślanych na poczekaniu wierszyków.

*"W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne." Maja i Jan Łozińscy

6 komentarzy:

  1. Hej Ala! :)
    Ale mnie tutaj dawno nie było.. No nic, nadrabiam. O książce ,,Maria i Magdalena'' już słyszałam i jak tylko trafię do biblioteki bez wątpienia wypożyczę, a po Twojej recenzji już nie mam żadnych obaw przed tą książką. :)

    Poza tym, jak egzaminy Ci poszły? Według mnie trudne nie były, ale jak zwykle popełniłam podstawowe błędy, ale już cieszę się że w końcu mam je za sobą.
    Ściskam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy tekst. Słyszałam o autorce natomiast książki jeszcze nie czytałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Alu, moja Alu droga!

    Tak napisałaś to pięknie, tak lirycznie, poetycko, że łatwo o łzy, wzruszenie. Teraz mam trudny okres - czas , gdy wszystko nie wychodzi, nie jest łatwo i przyjemnie, ale takie posty wlewają w rozpaloną duszę strumień czystej wody przynoszącej zapomnienie.
    O książce pisać nie będę, bo to jeszcze ona przede mną, natomiast chciałam Ci podziękować za taką wspaniałą recenzję. Teraz widzę, jak stęskniłam się za Tobą, Twoimi recenzjami i wrażliwością. Nie opuszczaj nas już nigdy i pisz, pisz tak pięknie lecząc zbolałe dusze :)

    Pozdrawiam Cię bardzo gorąco
    Elina

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka zdecydowanie w moim stylu i już od jakiegoś czasu mam ją w planach ;) Recenzja jak zwykle napisana pięknym językiem, bardzo przyjemnie się czytało ;)
    A "Popiół i diament" Andrzejewskiego to jedna z najpiękniejszych książek, jakie w życiu przeczytałam. Recenzja mam nadzieję już wkrótce, chociaż na razie zarzuciłam jej pisanie na rzecz paru innych, to wkrótce do niej wracam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoje recenzje są zawsze tak świetnie napisane i bardzo fajnie opracowane. Chce się je czytać, bo wiem, że wkładasz w nie całe swoje serce. Mam nadzieję, że znalazłabym tę książkę w bibliotece, bo nabrałam na nią ogromnej ochoty!

    OdpowiedzUsuń
  6. czasem lubię sobie poczytać wspominki o ludziach, których już nie ma

    OdpowiedzUsuń